~ Sara, Julia rodzi!! ~ krzyknął mi do słuchawki spanikowany Viktor.
- Zawiozłeś ją do szpitala?
~ Czy Ty uważasz, że jestem taki głupi, że tego nie zrobiłem?
- Wiesz... Po Tobie można się wszystkiego spodziewać.
~ Nie gadaj, tylko bukuj bilet na pierwszy lepszy samolot i przylatuj.
- Jasne, jasne. Spokojnie, nie zapomnij zemdleć, postaram się być już wieczorem.
~ Specjalnie dla Ciebie to zrobię ~ zakończył naszą rozmowę.
- Już rodzi? - zapytał zaspany Ivi, widząc mnie przy laptopie.
- Poprawka, nareszcie. Ale jak wiadomo, każdy lubi poleżeć w cieple i wygodzie.
- Aj, wcześniej nie narzekałaś - na przestrzeni czasu zdecydowaliśmy, że zamieszkamy razem, po naszych przejściach było to chyba najbardziej odpowiednia decyzja. A jak to facet, lubi leżeć i leniuchować...
... oczywiście ze mną...
... a co się działo i gdzie to było, to już nie zdradzę.
- Czy ja narzekam? Tylko stwierdzam fakt - pochylił się nade mną i pocałował na powitanie.
- Nie pomyl się z liczbą biletów i nie kup jednego. Lecę z Tobą - mruknął, przeciągając się.
- Przecież wiem... Bez Ciebie nie idę.
- Chcesz coś na śniadanie?
- Zdaję się na szefa kuchni.
- Mądra decyzja - wyszczerzył się jak głupi, sięgając do lodówki. Kątem oka zobaczyłam, że wyjął z niej sok, a na posiłek miał zamiar przyrządzić tosty. Zabukowałam dla nas bilety na lot w samo południe, czyli za półtorej godziny.
- Trzeba trenerów powiadomić - sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do Wörle.
- Panie trenerze, muszę przekazać panu smutną wiadomość, że w przeciągu najbliższych kilku dni nie będzie mnie w kraju - odezwałam się do słuchawki, gdy nawiązałam połączenie z trenerem.
~ Oh... No dobrze. A co jest tego powodem?
- Sprawy rodzinne.
~ No rozumiem, wracaj jak najszybciej!
- Do zobaczenia - nie czekając na pożegnanie, zakończyłam rozmowę.
- Teraz Twoja kolej - zwróciłam się do chłopaka, który przenosił jedzenie na stół.
- Van den Haagowi SMS wystarczy - podał mi szklankę z sokiem. - Buona apetite - wywróciłam oczami i zabrałam się za pałaszowanie posiłku. Kilkanaście minut potem, już ubrani, pakowaliśmy się na wyjazd.
- Ile planujemy zostać?
- No nie wiem... Góra tydzień, zobaczymy, jak będzie - kiwnął głową, powtarzając wypowiedź do telefonu. Rozmawiał z trenerem. Gdy zakończył rozmowę, postanowił przełożyć pakowanie na trochę później...
- Mamy czas, co nie? - spytał, stając za mną. Złapał mnie w talii i obrócił przodem do siebie.
- Owszem mamy, ale im szybciej skończymy, tym szybciej przejdziemy do rzeczy dla Ciebie ważniejszych.
- Nie ukryjesz, że dla Ciebie też są ważne - skradł pocałunek z moich ust.
- No nie zaprzeczę. Ale najpierw się spakujmy, Viktor ma dzwonić, kiedy tylko się urodzi.
- Jakby nie mógł wiadomości napisać... Możemy być wtedy zajęci...
- Erotoman.
- Prawdziwy facet - poprawił.
- Czyli facet nie lubiący seksu to podróba faceta?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale pomyślałeś.
- Oj, pakujmy się - chciał zmienić temat. Jak zawsze.
- Ivi... - spojrzał na mnie pytająco. - Kocham Cię - wspięłam się na palcach i pocałowałam go. Jego ręce zasięgnęły w dolne partie pleców i przycisnęły do siebie. Przeniósł się ustami w okolice szyi, a dłonie zawędrowały pod bluzkę, gdy... Przerwał mu telefon, ups. Przypomnienie o locie.
- No widzę, że teraz to nici... - westchnął, zasuwając do końca suwaki walizki.
- Odpracujesz to potem - zapewniłam, biorąc najpotrzebniejsze drobiazgi.
Wyszliśmy z domu i pojechaliśmy na lotnisko. Po przejściu przez odprawę, zajęliśmy swoje miejsca i czekaliśmy na wylot. Po ponad godzinie lądowaliśmy w Amsterdamie. W międzyczasie Vik napisał SMSa, że Julia urodziła zdrową córeczkę i nazwę szpitala, w którym są.
- Patrzcie, jak się spieszy - zaśmiałam się na widok piłkarza szukającego taksówki. - Ty do swojego byś się tak nie śpieszył.
- A skąd wiesz, pani wszechwiedząca? Skąd wiesz, że nie będę tam z Tobą? - złapał mnie w pasie. Akurat zatrzymała się taksówka. Wolną ręką wziął ode mnie walizkę. Wsiedliśmy do środka i podałam adres, pod który miał nas zawieźć.
- Ciekawe, jak tam Viktor się trzyma...
- Pępkowe zaraz zrobi - zaśmialiśmy się. Po półgodzinie jazdy kierowca oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Zapłaciłam mu i wysiedliśmy przed ich domem.
- Tak to się robi - zaśmiałam się chytrze, sięgając do torebki po klucz od ich domu.
- Tylko mi nie mów, że oni mają do naszego... - pokręciłam przecząco głową, a on odetchnął z ulgą.
Proszę, żeby oni pojechali Julki autem... Viktora jeszcze pojadę - prosiłam w duchu. Na szczęście jego klucze były na wieszaczku. Wzięłam je i zabrałam Lucicia ze sobą.
Do szpitala daleko nie było i po 15 minutach byliśmy na miejscu.
- Z rozpędu nawet niczego nie kupiliśmy... - westchnął ciężko. Znów wywróciłam oczami i sięgnęłam do wszystko mającej torby, by wyciągnąć z niej opakowanie z podarkiem dla dziecka.
- Ciocia i wujek będą się starać, by bratanica była piłkarką, prawda? - przytaknął mi.
- Bramkarką najlepiej, jak wujek - dorzucił ze śmiechem.
Skierowałam się do recepcji i spytałam się, gdzie przewieziono Hiszpankę. Po otrzymaniu odpowiedzi, udaliśmy się pod odpowiednią salę. Zapukałam cicho do drzwi i lekko pchnęłam je przed siebie. Viktor zafascynowany przyglądał się zawiniątku, które trzymała jego żona. Gdy usłyszał nas, niechętnie oderwał wzrok i się uśmiechnął. Wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na globie. Podeszliśmy do nich, Ivan usiadł na wolnym siedzisku, a ja uwiesiłam się na bracie.
- Gratulacje - szepnęłam, całując go w policzek.
- Teraz czekamy na Was - odparł tym samym tonem, a Ivan wywrócił oczami. Z każdym dniem rozumiał coraz więcej po duńsku. Niekiedy aż za dużo...
- Nam się nie śpieszy, prawda?
- Prawda - zerknęłam na Julkę, która wywracała właśnie oczami.
- Chodź ciotka, potrzymaj swoją kruszynkę - pani Fischer zaśmiała się cicho. Podeszłam do niej i ostrożnie wzięłam dziecko. Malutka, ślicznutka blondyneczka, słodko śpiąca i zasysająca różowy smoczek.
- Ciocia Cię nauczy grać w piłkę, bo masz ojca nieudolę - szepnęłam, gładząc jej policzek.
- Wujek nauczy bronić bramek - dodał Lucić, który stanął nade mną i wpatrywał się, to na mnie, to na małą.
- Widzisz? Pasuje im - rzekła Julia takim tonem, byśmy bez problemu usłyszeli. Vik wyciągnął zaś swój telefon i zrobił nam zdjęcie.
- Nie zapomnij mi go wysłać potem - Austriak wyszczerzył się do niego, jak głupi do sera, a my się zaśmiałyśmy z naszych mężczyzn.
- Zawiozłeś ją do szpitala?
~ Czy Ty uważasz, że jestem taki głupi, że tego nie zrobiłem?
- Wiesz... Po Tobie można się wszystkiego spodziewać.
~ Nie gadaj, tylko bukuj bilet na pierwszy lepszy samolot i przylatuj.
- Jasne, jasne. Spokojnie, nie zapomnij zemdleć, postaram się być już wieczorem.
~ Specjalnie dla Ciebie to zrobię ~ zakończył naszą rozmowę.
- Już rodzi? - zapytał zaspany Ivi, widząc mnie przy laptopie.
- Poprawka, nareszcie. Ale jak wiadomo, każdy lubi poleżeć w cieple i wygodzie.
- Aj, wcześniej nie narzekałaś - na przestrzeni czasu zdecydowaliśmy, że zamieszkamy razem, po naszych przejściach było to chyba najbardziej odpowiednia decyzja. A jak to facet, lubi leżeć i leniuchować...
... oczywiście ze mną...
... a co się działo i gdzie to było, to już nie zdradzę.
- Czy ja narzekam? Tylko stwierdzam fakt - pochylił się nade mną i pocałował na powitanie.
- Nie pomyl się z liczbą biletów i nie kup jednego. Lecę z Tobą - mruknął, przeciągając się.
- Przecież wiem... Bez Ciebie nie idę.
- Chcesz coś na śniadanie?
- Zdaję się na szefa kuchni.
- Mądra decyzja - wyszczerzył się jak głupi, sięgając do lodówki. Kątem oka zobaczyłam, że wyjął z niej sok, a na posiłek miał zamiar przyrządzić tosty. Zabukowałam dla nas bilety na lot w samo południe, czyli za półtorej godziny.
- Trzeba trenerów powiadomić - sięgnęłam po telefon i wybrałam numer do Wörle.
- Panie trenerze, muszę przekazać panu smutną wiadomość, że w przeciągu najbliższych kilku dni nie będzie mnie w kraju - odezwałam się do słuchawki, gdy nawiązałam połączenie z trenerem.
~ Oh... No dobrze. A co jest tego powodem?
- Sprawy rodzinne.
~ No rozumiem, wracaj jak najszybciej!
- Do zobaczenia - nie czekając na pożegnanie, zakończyłam rozmowę.
- Teraz Twoja kolej - zwróciłam się do chłopaka, który przenosił jedzenie na stół.
- Van den Haagowi SMS wystarczy - podał mi szklankę z sokiem. - Buona apetite - wywróciłam oczami i zabrałam się za pałaszowanie posiłku. Kilkanaście minut potem, już ubrani, pakowaliśmy się na wyjazd.
- Ile planujemy zostać?
- No nie wiem... Góra tydzień, zobaczymy, jak będzie - kiwnął głową, powtarzając wypowiedź do telefonu. Rozmawiał z trenerem. Gdy zakończył rozmowę, postanowił przełożyć pakowanie na trochę później...
- Mamy czas, co nie? - spytał, stając za mną. Złapał mnie w talii i obrócił przodem do siebie.
- Owszem mamy, ale im szybciej skończymy, tym szybciej przejdziemy do rzeczy dla Ciebie ważniejszych.
- Nie ukryjesz, że dla Ciebie też są ważne - skradł pocałunek z moich ust.
- No nie zaprzeczę. Ale najpierw się spakujmy, Viktor ma dzwonić, kiedy tylko się urodzi.
- Jakby nie mógł wiadomości napisać... Możemy być wtedy zajęci...
- Erotoman.
- Prawdziwy facet - poprawił.
- Czyli facet nie lubiący seksu to podróba faceta?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale pomyślałeś.
- Oj, pakujmy się - chciał zmienić temat. Jak zawsze.
- Ivi... - spojrzał na mnie pytająco. - Kocham Cię - wspięłam się na palcach i pocałowałam go. Jego ręce zasięgnęły w dolne partie pleców i przycisnęły do siebie. Przeniósł się ustami w okolice szyi, a dłonie zawędrowały pod bluzkę, gdy... Przerwał mu telefon, ups. Przypomnienie o locie.
- No widzę, że teraz to nici... - westchnął, zasuwając do końca suwaki walizki.
- Odpracujesz to potem - zapewniłam, biorąc najpotrzebniejsze drobiazgi.
Wyszliśmy z domu i pojechaliśmy na lotnisko. Po przejściu przez odprawę, zajęliśmy swoje miejsca i czekaliśmy na wylot. Po ponad godzinie lądowaliśmy w Amsterdamie. W międzyczasie Vik napisał SMSa, że Julia urodziła zdrową córeczkę i nazwę szpitala, w którym są.
- Patrzcie, jak się spieszy - zaśmiałam się na widok piłkarza szukającego taksówki. - Ty do swojego byś się tak nie śpieszył.
- A skąd wiesz, pani wszechwiedząca? Skąd wiesz, że nie będę tam z Tobą? - złapał mnie w pasie. Akurat zatrzymała się taksówka. Wolną ręką wziął ode mnie walizkę. Wsiedliśmy do środka i podałam adres, pod który miał nas zawieźć.
- Ciekawe, jak tam Viktor się trzyma...
- Pępkowe zaraz zrobi - zaśmialiśmy się. Po półgodzinie jazdy kierowca oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Zapłaciłam mu i wysiedliśmy przed ich domem.
- Tak to się robi - zaśmiałam się chytrze, sięgając do torebki po klucz od ich domu.
- Tylko mi nie mów, że oni mają do naszego... - pokręciłam przecząco głową, a on odetchnął z ulgą.
Proszę, żeby oni pojechali Julki autem... Viktora jeszcze pojadę - prosiłam w duchu. Na szczęście jego klucze były na wieszaczku. Wzięłam je i zabrałam Lucicia ze sobą.
Do szpitala daleko nie było i po 15 minutach byliśmy na miejscu.
- Z rozpędu nawet niczego nie kupiliśmy... - westchnął ciężko. Znów wywróciłam oczami i sięgnęłam do wszystko mającej torby, by wyciągnąć z niej opakowanie z podarkiem dla dziecka.
- Ciocia i wujek będą się starać, by bratanica była piłkarką, prawda? - przytaknął mi.
- Bramkarką najlepiej, jak wujek - dorzucił ze śmiechem.
Skierowałam się do recepcji i spytałam się, gdzie przewieziono Hiszpankę. Po otrzymaniu odpowiedzi, udaliśmy się pod odpowiednią salę. Zapukałam cicho do drzwi i lekko pchnęłam je przed siebie. Viktor zafascynowany przyglądał się zawiniątku, które trzymała jego żona. Gdy usłyszał nas, niechętnie oderwał wzrok i się uśmiechnął. Wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na globie. Podeszliśmy do nich, Ivan usiadł na wolnym siedzisku, a ja uwiesiłam się na bracie.
- Gratulacje - szepnęłam, całując go w policzek.
- Teraz czekamy na Was - odparł tym samym tonem, a Ivan wywrócił oczami. Z każdym dniem rozumiał coraz więcej po duńsku. Niekiedy aż za dużo...
- Nam się nie śpieszy, prawda?
- Prawda - zerknęłam na Julkę, która wywracała właśnie oczami.
- Chodź ciotka, potrzymaj swoją kruszynkę - pani Fischer zaśmiała się cicho. Podeszłam do niej i ostrożnie wzięłam dziecko. Malutka, ślicznutka blondyneczka, słodko śpiąca i zasysająca różowy smoczek.
- Ciocia Cię nauczy grać w piłkę, bo masz ojca nieudolę - szepnęłam, gładząc jej policzek.
- Wujek nauczy bronić bramek - dodał Lucić, który stanął nade mną i wpatrywał się, to na mnie, to na małą.
- Widzisz? Pasuje im - rzekła Julia takim tonem, byśmy bez problemu usłyszeli. Vik wyciągnął zaś swój telefon i zrobił nam zdjęcie.
- Nie zapomnij mi go wysłać potem - Austriak wyszczerzył się do niego, jak głupi do sera, a my się zaśmiałyśmy z naszych mężczyzn.
____________________
Omg, to ten moment. Koniec. Gdyby nie to, że nic nie czujęprócz bólu spowodowanego chorobą pewnie bym płakała (Y)
Omg, to ten moment. Koniec. Gdyby nie to, że nic nie czuję
omg, to osiem miesięcy tutaj :'))) kuźwa :'))) kolejna dłuższa praca, aż mnie zatkalo
Chcę Wam niezmiernie podziękować za każdą chwilę poświęconą na czytanie tego fanfiction. Za każdy komentarz. Za to, że ze mną wytrzymaliście. Ogólnie za wszystko
Liczę, że będziecie ze mną w kolejnych opowiadaniach, a także w historii o Olku i Olku w duecie z Erikiem
iAdiós! :(